Kraina Kolorów – Księga Intryg

Iskry 1999

„Kraina Kolorów. Księga Intryg”. Druga w kolejności a pierwsza pod względem chronologii wydarzeń powieść z magicznego cyklu Kraina Kolorów. I tu, podobnie jak w „Księdze Nadziei”, młodzi czytelnicy przeniosą się wraz z bohaterami w świat czarów, nieprawdopodobnych przygód i zmagań dobra ze złem.


Nasz prześladowca wspinał się wytrwale, choć powoli. Jeżeli nie wydarzy się nic nieprzewidzianego, zanim On zdąży się wspiąć do purpurowego krzaka, ja już dawno zejdę z mostu i będę biegła dalej przed siebie.
– Smocurku!
– Wszystko będzie dobrze. Myśl o sobie! – odkrzyknął.
W tej samej chwili coś złapało mnie za nogę. Szara, wielka ręka wyłaniająca się spod mostu. Tuż obok niej pojawiła się druga, a potem szara głowa z zamkniętymi oczami i sinymi ustami. Kolejny On, nie zwalniając uścisku na mojej kostce, wspinał się na most. Zaszumiały skrzydła, nad Onym zawisł w powietrzu Smocurek. Strzelił ogniem w szarą rękę. On wydał głuchy dźwięk i zwolnił uścisk.
– Biegnij w drugą stronę! – polecił smok.
Odwróciłam się i pobiegłam. Za plecami słyszałam odgłosy walki, głuche jęki Onego. Byłam w połowie mostu, gdy znów coś chwyciło mnie za nogę. Kilkunasto Onych wchodziło na most. Jeden już stał, inny dopiero przechodził przez liny. Ten, który trzymał mnie za nogę, tkwił bez ruchu. Most zaczął podejrzanie trzeszczeć. Starałam się uwolnić, szarpiąc się na wszystkie strony, ale uścisk na mojej kostce nie zelżał nawet odrobinę.
Chciałam zawołać Smocurka na pomoc, ale w tej samej chwili pękły liny mocujące most nad wąwozem. Zawisłam głową w dół. Na kamieniach leżało kilka ciał Onych. Widok był przerażający, zamknęłam oczy i zawołałam:
– Smocurku! – mój głos zabrzmiał dziwnie słabo, przypominał kwilenie ptaka.
Spadałam. Kamienie były coraz bliżej. Byłam jak sparaliżowana, w głowie rozbrzmiewał mi łoskot tętniącej krwi.
– Machaj skrzydłami – usłyszałam naraz obok siebie, odwróciłam apatycznie głowę. Ujrzałam Smocurka. – Leć, rób tak! – Zafalował błoniastymi skrzydłami. Widziałam jego ranę.
Pruszyłam kilkakrotnie ramionami i znowu byłam bliżej chmur niż wody. Most wisiał przyczepiony do skały obok purpurowego krzaka. Kilku Onych próbowało wspinać się po nim na ścieżkę.
– Za mną! Za mną! – zawołał Smocurek. – Nie oglądaj się!
Znowu poruszałam ramionami i znalazłam się blisko Smocurkowego ogona. I dopiero w tej chwili przyszło zrozumienie. Leciałam! Lecz jak to było możliwe? Przekręciłam głowę. Z moich ramion wyrastały niebieskie skrzydła. Byłam ptakiem!

Tajemnica szkatułki

Iskry 1997

Literatura 2002

Literatura 2005

Literatura 2014

Bohaterowie „Eliksiru przygód” dobywają tym razem za sprawą cudownego napoju fascynującą podróż w XVII wiek. Czekają tam na nich niezwykłe atrakcje, zagadki przeszłości, tajemnicze postacie i labirynt podziemi pełen pułapek, kryjący legendarny skarb.


ROZDZIAŁ 12

Zagryzłam wargi, starając się nie wybuchnąć płaczem.
– Panie Wojtku, no, panie Wojtku! – Anka jedną ręką szarpała go za łokieć, a drugą rozcierała łzy płynące po policzkach. – Co robimy?
– Zastanawiam się – odpowiedział głucho. – Musimy szukać strzałek, gdzieś tu muszą być… Idziemy – ale na przekór własnym słowom usiadł koło ściany i zrezygnowany zwiesił głowę.
– Jak on idzie za nami – powiedziała wolno z namysłem Anka – tak krok w krok, to znaczy, no, że on nie zna drogi.
– Tak jak my – prychnęłam, ale chyba zrozumiałam o co chodzi.
Helenka przysunęła się do nas bliżej i szepnęła:
– Ja pana Wojtka po próżnicy straszyć nie chcę, ale jak w myślach przypominam sobie drogę naszą, to pewność mam, że my juże od dłuższej chwili źle szli.
Spojrzeliśmy na poetę. Siedział zatopiony w ponurych myślach. Wyglądał jak kupka nieszczęścia i chyba daleki był od tego, by nas pocieszać i wziąć kierownictwo w swoje ręce.
– Słychać go?
– Nie – odszepnęła Anka i pociągnęła nosem. – Cisza. Zatrzymał się.
– Trza tym korytarzem wracać, potem w prawo – szeptała Helenka – nie w lewo… niedobrze prawiłam w prawo. – Zrozpaczona potrząsnęła głową i zaraz schowała ją w ramionach.
Co robić, co robić? Najpierw musimy pozbyć się tego tajemniczego osobnika, a dopiero potem szukać drogi do schodów i oscypka. Obecność tego kogoś, towarzyszącego nam, działa na nas zdecydowanie przygnębiająco.
Naraz Panna Dudzińska wydała pisk, który zabrzmiał radośnie.
– Trza nam zrobić tak – zaszeptała przejęta i kazała się do siebie przysunąć.
Pomysł był dobry, ale pozostający chyba w obszarze teorii.
– Tak? A kto pójdzie na przynętę? – zadałam podstawowe pytanie.
– Ja – odparła szybko Helenka i wyciągnęła z plecaka latarkę. – Najmniejsza jestem, to iść najciszej będę, a i koncept w mojej zrodził się głowie.
– Ja pójdę – zaproponowałam, ale szczerze mówiąc, to nie czułam do tego zbytniego zapału.
– Ja, no, ja – upierała się Anka.
– Ja – odezwała się stanowczo Helenka, przerywając dyskusję. Poprawiła kosmyk włosów za uchem i dodała: – Rzeknijcie panu Wojtkowi, co zamiarujemy. Z Bogiem – dodała po chwili i ruszyła naprzód.

Strychowe opowieści

Baran i Suszczyński 1998

Biblioteka Akustyczna 2008

Strychowe opowieści to zbiór minipowiastek o przygodach granatowłosej Kreski, zielonowłosego Kreska i ich przyjaciółki Myszki. Zabawa w chowanego, szukanie skarbu, podróżowanie i sprzątanie lasu, to tylko niektóre przygody tych miłych i sympatycznych mieszkańców strychu.

Dalsze przygody Kreski, Kreska, Myszki i ich przyjaciół w „Opowieściach ze starego strychu”.


O PTAKACH

Myszka dostała malutki notesik w kolorowej okładce i czerwony długopis. Notesik był piękny, ale Myszka już drugi dzień zastanawiała się, do czego go wykorzystać. Jedno było pewne. Notesik był za mały do rysowania.
Myszka poszła do swoich przyjaciół. Chciała poznać ich zdanie.
– Możesz zapisywać w nim jakieś ciekawe przepisy kulinarne… jak chcesz  to dam ci przepis na przepyszne ciasteczka – mówiła Kreska.
– Nie, nie. Nie podoba mi się ten pomysł – piszczała Myszka. – Pójdę do Kreska, może coś wymyśli.
– Jak uważasz – odpowiedziała troszkę obrażona Kreska. – Przepisu nie chcesz,  ale jak upiekę ciasteczka, to je zajadasz aż miło…
Ale Myszka już tego nie słyszała. Rozmawiała z Kreskiem.
– Jasne, że mam pomysł! – zawołał Kresek. – Zapisuj tam marki samochodów, które widziałaś.
– Też coś! – prychnęła oburzona Myszka.
– Gruu, gruu. A może będziesz notować, co ciekawsze ptaki?
– Jak to? – spytała z zaciekawieniem Myszka i podeszła do Gołębia Gienka wygrzewającego się na parapecie.
– Gruu, gruu, gruu. Mieszkałem kiedyś koło chłopca, który tak właśnie robił. Notował dzień w dzień, ile widział ptaków i jakie, gruu, gruu. Nie chwaląc się, często pisał o mnie…
– Tak zrobię – postanowiła Myszka. – Doskonały pomysł. Idę do lasu. Tam jest dużo ptaków.
Myszka przez kilka dni skrupulatnie notowała swoje obserwacje w notesiku. W końcu postanowiła pochwalić się notatkami mieszkańcom strychu. Wszyscy spotkali się w kuchni Kreski. Kreska akurat upiekła ciasteczka.
– Słuchamy, słuchamy naszej pani ornitolog! – zawołał stryjek Wzorek.
– Huu, huu, ciekawe, czy jest tam coś o mnie – szepnęła przejęta Pani Sowa.
– W poniedziałek widziałam trzy kury i koguta. Kury kłóciły się, która ma ładniejszy dziób – czytała Myszka. – Potem przeleciała jaskółka… We  wtorek nic nie widziałam, bo padało. W środę widziałam Gienka i Panią Sowę, a w czwartek i w piątek indyki, gęsi i znowu kury…
– Eee, to nudne – wyrwała się Kreska, która nie mogła darować Myszce, że nie chciała zapisywać w notesie przepisów.
– Jeszcze widziałam dzięcioła zielonego, wróbelka Maciusia i bociana Klekota.
– Gruu, gruu! Za mało piszesz  mnie! Zdecydowanie za mało – odezwała się Gołąb Gienek. – A przecież jestem taki interesujący.
– A w sobotę… – Myszka zwiesiła tajemniczo głos – w sobotę… widziałam nietoperza.
– Nietoperz nie jest ptakiem – przerwał Myszce stryjek Wzorek. – Jest ssakiem, tak jak ty.
– Ale ma skrzydła – upierała się Myszka.
-To wpisz sobie, że widziałaś jeszcze samolot. Też ma skrzydła – zaśmiał się Kresek, a Myszka obraziła się na niego.

Świat do góry nogami

 

Ossolineum 2002

Gimtasis Zodis, Wilno 2007

Nasza Księgarnia 2009

Literatura 2014

Tragiczna śmierć matki zmieniła nagle dotychczasowe życie 16-letniej Oli. Obarczona kłopotami dnia codziennego, nie potrafiąc znaleźć porozumienia ani z ojcem, ani z młodszym rodzeństwem, stopniowo pogrąża się w apatii. Wtedy pojawia się Mateusz – jej pierwsza miłość… „Świat do góry nogami” to opowieść o dorastaniu nastoletniej dziewczyny, konflikcie pokoleń i poszukiwania swego miejsca na ziemi.


LUTY
piątego, poniedziałek

– Sześć tygodni temu umarła Mama, sześć tygodni – powtarzam półgłosem i wpatruję się w biała tarczę zegara wiszącego na prawo od okna.
Trzecia dziesięć.
Siedzę w kuchni od przeszło trzech godzin i rozmyślam.
Nie płaczę.
Kiedyś ryczałam o byle głupstwo. O to, że Kukuśka dokucza, że czegoś nie potrafię, że Szymek przeszkadza, gdy są u mnie dziewczyny.
Nie płakałam nawet na pogrzebie Mamy.
Za to Kukuśka tak spazmowała, że aż zasłabła. Szymek pochlipywał, tata był przeraźliwie blady i drgała mu lewa powieka.
Sześć tygodni temu Mamę przejechał samochód.
Kierowca miał 2,8 promila alkoholu we krwi.
Trzecia dwadzieścia.
Wspinam się po schodach na piętro. Za środkowymi drzwiami znajduje się pokój mój i Kukuśki. Mama nazywała go córusiowm. Dwa kroki do przodu, lampka po prawej stronie. Pstryk! Świeci! Córusiowy w całej okazałości.
Moje biurko i mój tapczan po prawej stronie, Kukuśki po lewej. U mnie normalnie, u niej zawsze poukładane (nie wiadomo po kim to ma). Dwie rozsuwane szafy (zawsze w nich ciasno), dwie biblioteczki, mój ciemnobrązowy kufer z metalowymi okuciami. Dała mi go babcia Marysia. Trzymam w nim szpargały. Swoje Kuka upchnęła w trzech pudłach z Ikei, stojących jedno na drugim.
Jeszcze jest biurko z komputerem. Na monitorze leży malachitowa popielniczka i malachitowy słoń z obtłuczoną trąbą. Młoda wyczytała w tych swoich kolorowych gazetach, że malachit neutralizuje złe promieniowanie.
Komputer to kość niezgody w naszej rodzinie. Małego interesują wyłącznie gry (im więcej strzelania, kopania tym lepiej). Kuka godzinami surfuje i mailuje. Ma jakieś trzy przyjaciółki, których nigdy nie widziała na oczy, ale którym namiętnie opisuje swoje i nasze życie. Niech sobie opisuje, skoro lubi taki emocjonalny ekshibicjonizm, ale wtedy nikt nie może się do nas dodzwonić.
Pośrodku pokoju, wzdłuż popielato-beżowego dywanu, jest nasza niewidzialna linia demarkacyjna. Gdy byłyśmy młodsze, rozciągnięte skakanki na podłodze oznaczały prywatność każdej z nas.
Córusiowy jest duży jasny, ale gdybym miała do wyboru klitkę bez okien i bez i Kukuśki albo superpokój z Kukuśką zdecydowanie wybrała bym klitkę. Młoda jest paskudną współlokatorką. W rankingu (przeprowadzonym wśród znajomych) najbardziej upierdliwego rodzeństwa bezapelacyjni zajmuje pierwsze miejsce.
Młoda jak zwykle śpi w poprzek łóżka. Rozczochrane ciemne włosy, delikatne rysy, długie nogi, niezachwiana pewność dwunastolatki i parszywa natura.
Uprzytamniam sobie, że chociaż Kuka to dzieciak (obraziła by się śmiertelnie o to!), bo przecież młodsza ode mnie o cztery lata, to ostatnio funkcjonuje nawet, nawet. Szkoła, angielski, zbiórki, lekcje plastyki. Jest tylko bardziej opryskliwa.
Za to Mały zaczął sikać do łóżka.
Dobiega Szymkowe kaszlenie. Dla mnie kaszel to kaszel. Mama rozróżniała wilgotne, suche, krtaniowe, płytkie, głębokie. Zawijam się szczelni szlafrokiem i człapię do niego. Paskudna lampka w kształcie Myszki Miki oświetla cały pokoik (Mały nie pozwala jej gasić w nocy). Wszędzi pełno klocków lego, pluszaków i samochodów.
Mała głowa z krótko ściętymi włosami i lekko odstającymi uszami, chude ramiona osłonięte granatową piżamą i długie nogi wystające poza krawędź łóżka. Skopana kołdra na dywanie.
Przesuwam ręką po pościeli. Mokre. W drzwiach staje tata. Jest całkowicie nieprzytomny.
– Olka, co się dzieje? – ziewa i mruży oczy. – Szymek chory?
– Zsikany – odpowiadam i wyjmuję z szafy piżamę.
– Poradzisz sobie? – Znowu ziewa.
– Mhm. Ale nie będę zmieniała pościeli. Weź go do siebie.
– A jak tam się zleje?
– To będzie mokro.
Szymek śpi jak zabity. Ani nie czuje mojego przebierania (a wcale nie robię tego zbyt delikatnie), ani tego jak tata go przenosi.
Wyłączam Myszkę. Po raz pierwszy od sześciu tygodni jest zgaszona w nocy.
Wracam do córusiwogo.
Zawijam się w kłębek i nakrywam kołdrą po czubek głowy. Zimno. Usiłuję liczyć barany nic z tego. Doliczam do czterdziestego dziewiątego barana i znowu ,,sześć tygodni temu umarła Mama, sześć tygodni…’’

Zaledwie kilka dni

Baran i Suszczyński 1998

Literatura 2002, 2004

Literatura 2008

Literatura 2014

Zaledwie kilka dni kilka to historia dwóch przyjaciółek, ich perypetii sercowych i stawiania pierwszych kroków w dorosłość – kłopoty w szkole i w domu, niemożność porozumienia się z rodzicami, pierwsza wielka miłość.


WTOREK, 8 października

To już minęło pięć dni od rozmowy w parku. Pięć dni… Robert nie skontaktował się ze mną. Żyje jedynie w opowiadaniach Grażyny, że się spotkali, że byli na wycieczce poza miastem, że się całowali pod drzewami, a z nieba lały się strumienie deszczu, że jej kupił kwiaty.
Zaledwie kilka dni,a nie mogę sama siebie poznać.
Nie wiem dlaczego, nie wiem kiedy, ale zakochałam się w Robercie i wcale nie jestem z tego powodu bezgranicznie szczęśliwa.
Za to Grażyna! Naprawdę chwilami zachowuje się tak, jakby tylko ona była zakochana! Też coś! Nieustannie powtarza, że jest szczęśliwa, że świat jest piękny, a ludzie są dobrzy… Głupoty!
Uciekłam przed myśleniem o nim, przed sobą samą, przed tym nie zrozumiałym uczuciem, które napełnia mnie radością, strachem, niepewnością i… wyrzutami sumienia.
Starałam się robić wszystko, co pozwoli mi nie rozmyślać. Zgłosiłam się do trzech referatów, odrabiam lekcje pilnie, jak jeszcze nigdy dotąd. Wypastowałam podłogi w całym domu, łazienkę tak wyszorowałam, że nie można z niej korzystać bez przyciemnionych okularów. Umyłam nawet okna. Nic z tego.
Ręce machinalnie myją i szorują, a przed oczami mam ciągle jego twarz z cieniem zarostu, ciągle czuję zapach wody kolońskiej, słyszę bicie jego serca, gdy się do mnie przytulił.
Antoś uważa, że mój wygląd, to nie wyrzuty sumienia, tylko zrozumienie mojego wcześniejszego złego zachowania, a te napady ,,porządkolubstwa’’ to takie moje ,,przepraszam’’. Nie wyprowadzam go z błędu. Antoś jak sobie coś ubzdura, to nie ma siły, by go od tego odwieść. Niech tak będzie. Mama jest dla mnie milsza, a brakowało mi tego, chociaż uważam się za dorosłą.
Wcale nie jestem szczęśliwa.
Kocham się w chłopaku, który jest chłopakiem mojej przyjaciółki.
I na dodatek nie jestem w jego typie.

Opowieści ze starego strychu

Literatura 2002

Literatura 2005

Literatura 2010

Biblioteka Akustyczna 2012

Opowieści ze starego strychu

Strych to miejsce magiczne, pełne tajemnic do odkrycia. Szczególnie strych starego domu. W takim właśnie miejscu mieszkają Kreska i Kresek. W ich sąsiedztwie mają swoje domy Pani Sowa, rodzina Myszek i gołąb Gieniek. Dni upływają im wśród zwykłych, codziennych czynności, jednak mamy wrażenie jakby stale spotykały ich niezwykłe przygody. A może to stary strych ma taką czarodziejską moc, że wszystko wydaje się tajemnicze i bardzo, bardzo ciekawe?


PRZYSMAK

Myszka, Kreska i Kresek wracali z długiego leśnego spaceru. Byli zmęczeni, brudni, zadowoleni, a przede wszystkim bardzo głodni.
– Najbardziej w świecie lubię ser – zapiszczała Myszka.
– Żółty – dodali chórem Kreska i Kresek.
– Wiadomo.
– A ja najbardziej lubię czekoladę – mlasnął Kresek.
– Też lubię czekoladę! – zawołała Myszka. – Cześć.
– Jakie ,,cześć’’? – zdziwiła się Kreska. – Nie idziesz z nami do domu?
– Muszę jeszcze coś załatwić! – Myszka pobiegła w stronę lasu. – Poproszę tabliczkę czekolady i kawek sera. Tylko żeby było w nim jak najwięcej dziur – powiedziała ledwo weszła do sklepu pan Lisa.
Gdy Myszka wróciła na strych, od razu wzięła się do pracy. Jako tako umyła łapki, owinęła się fartuszkiem, postawiła garnek na kuchence, włożyła do niego czekoladę i włączyła palnik pod garnkiem. Potem z szafki wyjęła zielony talerz i położyła na nim ser.
– Czekolada już się rozpuściła – mruknęła.
Przez ściereczkę podniosła gorący garnek i jego brązową i pachnącą zawartość wylała na ser. Potem talerz schowała do lodówki.
– Co robisz? – spytał Kresek, zaglądając Myszce przez ramię.
– Niespodziankę – Myszka oblizała różowym języczkiem wąsiki. – Kreska! Mam coś dla ciebie!
– Nie mogę się już doczekać! – zawołała Kreska i podbiegła do przyjaciółki i braciszka. – Jak ładnie pachnie. Co to? – spytała wesoło.
– Zaraz sama zobaczysz – Myszka wyjęła z lodówki zielony talerz i postawiła go na stole.
– Co to? – powtórzyła Kreska. Tylko tym razem zapytała zdziwionym głosem
– Pyszotka. Myszka-Pyszotka – zapiszczała Myszka. – Pyszny żółty ser z mnóstwem dziur, a w każdej dziurze pełniutko pysznej czekolady. Mniam, mniam.
Myszka ukroiła trzy kawałki i zatopiła ząbki w swoim.
– I jak? – zapytał Kresek, krzywo patrząc na swoją nieugryzioną porcję.
– Okropne! Jak to możliwe? Ser pyszny, czekolada pyszna, a Myszka-Pyszotka taka paskudnie paskudna!

Ale ja tak chcę!

Nagroda iBbY 2006Nagroda IBBY 2006

Literatura 2006

Stowarzyszenie Przyjaciół Polskiej Książki w Czeskim Cieszynie 2007

W starym buku zamieszkiwanym przez drzewiaki i zwierzęta pojawia się Nowy, szukający domu. Jest inny i ta jego odmienność z początku staje się czymś niezwykle interesującym dla wszystkich, a szczególnie dla Zarozumiałodrzewianki, Zabawodrzewiaka i Psikusodrzewiaka, którzy próbują zmienić Nowego według własnego, samolubnego „ale-ja-tak-chcenia”.


Mijały dni…
Gdy pączki na drzewach zamieniły się w małe, jasnozielone liście, gdy zakwitły konwalie, poziomki i niebieskie orliki, Zabawodrzewiak stanął oko w oko z Nowym, który nie był ani zwierzęciem ani drzewiakiem.
– Nareszcie! – wykrzyknął i kilkakrotnie przekoziołkował do przodu, a potem do tyłu. Niech Nowy zobaczy, jaki jest wysportowany! – Nareszcie! – powtórzył.
– Co „nareszcie”? – spytał Nowy. I tak, jak ciemne, były jego kudły, tak samo ciemna była barwa jego głosu. Ciemna i chropowata.
Wpatrywał się w Zabawodrzewiaka wielkimi, zielonymi ślepiami, w których błyszczała radość. Ale on tego nie zauważył. Był zbyt zajęty ocenianiem mięśni Nowego. Na szczęście wyglądał na silnego.
– Chyba nie jesteś tak szybki jak ja, ale lepszy rydz, niż nic – Zabawodrzewiak stał na rękach. – Chcę bawić się z tobą.
– Chcesz? – spytał Nowy.
– Już wszystko obmyśliłem… Teraz biegniemy. Do stawu i z powrotem.
– Nie.
– To plujmy na odległość! Raz, dwa, trzy! – i Zabawodrzewiak w pięknym stylu opluł paproć rosnącą dobry metr przed nim.
– Nie!
– ALE JA TAK CHCĘ!
I wtedy, choć to się wydaje niemożliwe, Nowy zrobił się jeszcze bardziej ciemny, jeszcze bardziej kudłaty, niż na początku rozmowy, coś burknął i zniknął w pobliskich chaszczach jeżyn.
– Ty nie w ruchu? – zdziwiła się Zarozumiałodrzewianka, podchodząc niepostrzeżenie do stojącego w osłupieniu Zabawodrzewiaka. – Coś się stało?
– Nie chciał ze mną biegać. Ani grać. Wcale. Ani pluć…
– Kto? – spytała bez zbytniego zainteresowania.
Drzewiak popatrzył pogardliwie na tę słabeuszkę, zawsze tak dziwnie ubraną. Jak można w ogóle się ruszać w takim stroju z trawy?
Takim samym, pogardliwym wzrokiem Zarozumiałodrzewianka spojrzała na tego obdardusa. Jakie ma  brzydkie spodnie! Na pewno nie ma o czym z nim rozmawiać, skoro tak wygląda.
– Ten Nowy. On jest niesympatyczny – sapał Zabawodrzewiak. Znowu był w ruchu. Teraz urządzał bieg sprinterski w miejscu i jednocześnie podrzucał czerwone jojo. Zarozumiałodrzewiance od tego kręciło się w głowie. – I okropnie wyglądał.
– Okropnie? – drzewiance zalśniły oczy.
Wspaniale. Przecież to wyzwanie dla niej. Bo ona doskonale wie, co jest piękne. Będzie mogła tego Nowego ubrać według najnowszej mody. Wie, też czym należy go zainteresować. Dla jego własnego szczęścia.
– Niepotrzebnie się tutaj pojawił. Dziwak. Zwykły dziwak – mruknął Zabawodrzewiak. Prychnął, a następnie podskakując i kręcąc na przemian piruety, pognał w kierunku stawu.
– Jak  to dobrze, że Nowy tutaj zamieszkał! – zawołała za nim Zarozumiałodrzewianka.
Tyle pracy na nią czekało. Musiała przecież obmyślić strój dla tego Nowego. W tym sezonie najmodniejsze są liście brzozy. Spodnie, kamizela. I koniecznie kapelusz! Już ona wie, co dla niego będzie dobre! Trzeba to wszystko narysować. A potem odszukać Nowego.
Brązowe ślepka drzewianki wypatrzyły w kępie wysokiej trawy szarego drzewiaka. Nigdy nie mogła zapamiętać jego imienia. Wyglądało na to, że chciał do niej podejść, ale ona nie miała ani czasu, ani ochoty z nim porozmawiać. Bo niby o czym? Zawołała głośno „a sio!”, a potem ruszyła w kierunku Zwaleńca.
Mijały dni…
Gdy małe, jasnozielone liście na drzewach zrobiły się duże, gdy zaczęły dojrzewać poziomki i kwitnąć jeżyny, Zarozumiałodrzewianka spotkała Nowego. Zamyślony, siedział na omszałym kamieniu i nie spuszczał spojrzenia ze Zwaleńca.
– Nareszcie! – wykrzyknęła i poprawiła kubraczek ozdobiony płatkami kwiatów. Niech Nowy zobaczy, z jaką elegantką ma do czynienia. – Nareszcie!
– Co „nareszcie”? – spytał Nowy. I tak, jak ciemne, były jego kudły, tak samo ciemna była barwa jego głosu. Ciemna i chropowata.
Wpatrywał się w Zarozumiałodrzewiankę wielkimi, zielonymi ślepiami, w których błyszczała radość. Ale ona tego nie zauważyła. Była zbyt zajęta ocenianiem wyglądu Nowego, który nie był ani zwierzęciem ani drzewiakiem. Na szczęście wyglądał gorzej, niż się spodziewała. Zarośnięty, zmierzwiony. Co za szczęście! Cóż za pole do popisu dla jej talentu. Teraz wszyscy zobaczą, jaka jest zdolna.
– Najpierw obetniemy te… frędzle – powiedziała stanowczo. Pod pachą trzymała teczkę z projektami.
– Frędzle? – spytał Nowy.
– No, sierść, futro, nazwij to jak chcesz – wyjaśniła niecierpliwie i  rozwinęła rysunki, które zrobiła na cieniutkich kawałkach brzozowej kory. Wiatr je zwiewał, nigdzie nie było kamieni, żeby nimi obciążyć korę, a Nowy nie kwapił się z pomocą. – Dużo pracy mnie czeka, oj dużo… A to paskudne wietrzysko! – Naraz ujrzała, przemykającego, w pobliżu szarego drzewiaka. Tego, którego imienia nigdy nie mogła zapamiętać. – Ej, ty! Chodź tutaj! Przydasz się na coś.
Szary zbliżył się niepewnie. Chciał coś powiedzieć, ale Zarozumiałodrzewianka, kazała mu milczeć i przytrzymywać rysunki. Więc posłusznie milczał, przytrzymywał rysunki i cały czas wpatrywał się w Nowego, który z kolei wpatrywał się w Zarozumiałodrzewiankę.
– Spodnie będą za kolano, koszulę ozdobimy odrobiną mchu… – cały czas zachowywała się tak, jakby na polanie nie było nikogo poza nią i Nowym. – Pompony będą z kwiatów koniczyny, a kapelusz z wronich piór…
– Nie! – burknął Nowy.
– ALE JA TAK CHCĘ!
I wtedy, choć to się wydaje niemożliwe, Nowy zrobił się jeszcze bardziej ciemny, jeszcze bardziej kudłaty, niż na początku rozmowy, coś burknął i zniknął w najbliższych krzakach.
Rozdrażniona Zarozumiałodrzewianka przegoniła szarego, który przerażony czmychnął w paprocie, zmięła rysunki i wyrzuciła je. Cóż za wstrętny Nowy!
– Ty kudłaty… pomponie! Niepotrzebnie się tutaj pojawiłeś! Dziwak. Zwykły dziwak! – wrzasnęła.    Miała ochotę powyrywać Nowemu te jego ciemne kudły.
Zła i obrażona weszła do Zwaleńca. Krzyknęła na młode pająki plecące swe pajęczyny już dosłownie wszędzie, ofuknęła skrzeczącą ropuchę i wyśmiała Książkodrzewiankę, siedzącą na hubie z nosem utkwionym w grubej księdze. Oczywiście miała na sobie jakąś starą spódnicę i niemodny kubrak. I była bez kapelusza!
Pniem pełnym zapachu drewna i światła wpadającego przez liczne dziuple, Zarozumiałodrzewianka maszerowała do swej norki. Mruczała pod nosem brzydkie rzeczy na Nowego. Naraz wpadła na Psikusodrzewiaka, który, jak zwykle, opowiadał sam sobie dowcipy…

Lulaki

Literatura 2003

Literatura 2005

Literatura 2009 (z płytą CD)

Dla każdego dziecka przedszkole jest przedziwnym miejscem, w którym panują zupełnie inne zasady niż w domu. Nowym światem bez rodziców i własnego, ciepłego łóżeczka. Są za to inne dzieci, uśmiechnięte panie przedszkolanki i kolorowe leżaki. Zapewne dla Waszego dziecka, tak jak dla Hubercika, pierwszy dzień w przedszkolu będzie niezwykle ważnym wydarzeniem. Lulaki pomogą maluchowi oswoić się z nową sytuacją.