W starym buku zamieszkiwanym przez drzewiaki i zwierzęta pojawia się Nowy, szukający domu. Jest inny i ta jego odmienność z początku staje się czymś niezwykle interesującym dla wszystkich, a szczególnie dla Zarozumiałodrzewianki, Zabawodrzewiaka i Psikusodrzewiaka, którzy próbują zmienić Nowego według własnego, samolubnego „ale-ja-tak-chcenia”.
Mijały dni…
Gdy pączki na drzewach zamieniły się w małe, jasnozielone liście, gdy zakwitły konwalie, poziomki i niebieskie orliki, Zabawodrzewiak stanął oko w oko z Nowym, który nie był ani zwierzęciem ani drzewiakiem.
– Nareszcie! – wykrzyknął i kilkakrotnie przekoziołkował do przodu, a potem do tyłu. Niech Nowy zobaczy, jaki jest wysportowany! – Nareszcie! – powtórzył.
– Co „nareszcie”? – spytał Nowy. I tak, jak ciemne, były jego kudły, tak samo ciemna była barwa jego głosu. Ciemna i chropowata.
Wpatrywał się w Zabawodrzewiaka wielkimi, zielonymi ślepiami, w których błyszczała radość. Ale on tego nie zauważył. Był zbyt zajęty ocenianiem mięśni Nowego. Na szczęście wyglądał na silnego.
– Chyba nie jesteś tak szybki jak ja, ale lepszy rydz, niż nic – Zabawodrzewiak stał na rękach. – Chcę bawić się z tobą.
– Chcesz? – spytał Nowy.
– Już wszystko obmyśliłem… Teraz biegniemy. Do stawu i z powrotem.
– Nie.
– To plujmy na odległość! Raz, dwa, trzy! – i Zabawodrzewiak w pięknym stylu opluł paproć rosnącą dobry metr przed nim.
– Nie!
– ALE JA TAK CHCĘ!
I wtedy, choć to się wydaje niemożliwe, Nowy zrobił się jeszcze bardziej ciemny, jeszcze bardziej kudłaty, niż na początku rozmowy, coś burknął i zniknął w pobliskich chaszczach jeżyn.
– Ty nie w ruchu? – zdziwiła się Zarozumiałodrzewianka, podchodząc niepostrzeżenie do stojącego w osłupieniu Zabawodrzewiaka. – Coś się stało?
– Nie chciał ze mną biegać. Ani grać. Wcale. Ani pluć…
– Kto? – spytała bez zbytniego zainteresowania.
Drzewiak popatrzył pogardliwie na tę słabeuszkę, zawsze tak dziwnie ubraną. Jak można w ogóle się ruszać w takim stroju z trawy?
Takim samym, pogardliwym wzrokiem Zarozumiałodrzewianka spojrzała na tego obdardusa. Jakie ma brzydkie spodnie! Na pewno nie ma o czym z nim rozmawiać, skoro tak wygląda.
– Ten Nowy. On jest niesympatyczny – sapał Zabawodrzewiak. Znowu był w ruchu. Teraz urządzał bieg sprinterski w miejscu i jednocześnie podrzucał czerwone jojo. Zarozumiałodrzewiance od tego kręciło się w głowie. – I okropnie wyglądał.
– Okropnie? – drzewiance zalśniły oczy.
Wspaniale. Przecież to wyzwanie dla niej. Bo ona doskonale wie, co jest piękne. Będzie mogła tego Nowego ubrać według najnowszej mody. Wie, też czym należy go zainteresować. Dla jego własnego szczęścia.
– Niepotrzebnie się tutaj pojawił. Dziwak. Zwykły dziwak – mruknął Zabawodrzewiak. Prychnął, a następnie podskakując i kręcąc na przemian piruety, pognał w kierunku stawu.
– Jak to dobrze, że Nowy tutaj zamieszkał! – zawołała za nim Zarozumiałodrzewianka.
Tyle pracy na nią czekało. Musiała przecież obmyślić strój dla tego Nowego. W tym sezonie najmodniejsze są liście brzozy. Spodnie, kamizela. I koniecznie kapelusz! Już ona wie, co dla niego będzie dobre! Trzeba to wszystko narysować. A potem odszukać Nowego.
Brązowe ślepka drzewianki wypatrzyły w kępie wysokiej trawy szarego drzewiaka. Nigdy nie mogła zapamiętać jego imienia. Wyglądało na to, że chciał do niej podejść, ale ona nie miała ani czasu, ani ochoty z nim porozmawiać. Bo niby o czym? Zawołała głośno „a sio!”, a potem ruszyła w kierunku Zwaleńca.
Mijały dni…
Gdy małe, jasnozielone liście na drzewach zrobiły się duże, gdy zaczęły dojrzewać poziomki i kwitnąć jeżyny, Zarozumiałodrzewianka spotkała Nowego. Zamyślony, siedział na omszałym kamieniu i nie spuszczał spojrzenia ze Zwaleńca.
– Nareszcie! – wykrzyknęła i poprawiła kubraczek ozdobiony płatkami kwiatów. Niech Nowy zobaczy, z jaką elegantką ma do czynienia. – Nareszcie!
– Co „nareszcie”? – spytał Nowy. I tak, jak ciemne, były jego kudły, tak samo ciemna była barwa jego głosu. Ciemna i chropowata.
Wpatrywał się w Zarozumiałodrzewiankę wielkimi, zielonymi ślepiami, w których błyszczała radość. Ale ona tego nie zauważyła. Była zbyt zajęta ocenianiem wyglądu Nowego, który nie był ani zwierzęciem ani drzewiakiem. Na szczęście wyglądał gorzej, niż się spodziewała. Zarośnięty, zmierzwiony. Co za szczęście! Cóż za pole do popisu dla jej talentu. Teraz wszyscy zobaczą, jaka jest zdolna.
– Najpierw obetniemy te… frędzle – powiedziała stanowczo. Pod pachą trzymała teczkę z projektami.
– Frędzle? – spytał Nowy.
– No, sierść, futro, nazwij to jak chcesz – wyjaśniła niecierpliwie i rozwinęła rysunki, które zrobiła na cieniutkich kawałkach brzozowej kory. Wiatr je zwiewał, nigdzie nie było kamieni, żeby nimi obciążyć korę, a Nowy nie kwapił się z pomocą. – Dużo pracy mnie czeka, oj dużo… A to paskudne wietrzysko! – Naraz ujrzała, przemykającego, w pobliżu szarego drzewiaka. Tego, którego imienia nigdy nie mogła zapamiętać. – Ej, ty! Chodź tutaj! Przydasz się na coś.
Szary zbliżył się niepewnie. Chciał coś powiedzieć, ale Zarozumiałodrzewianka, kazała mu milczeć i przytrzymywać rysunki. Więc posłusznie milczał, przytrzymywał rysunki i cały czas wpatrywał się w Nowego, który z kolei wpatrywał się w Zarozumiałodrzewiankę.
– Spodnie będą za kolano, koszulę ozdobimy odrobiną mchu… – cały czas zachowywała się tak, jakby na polanie nie było nikogo poza nią i Nowym. – Pompony będą z kwiatów koniczyny, a kapelusz z wronich piór…
– Nie! – burknął Nowy.
– ALE JA TAK CHCĘ!
I wtedy, choć to się wydaje niemożliwe, Nowy zrobił się jeszcze bardziej ciemny, jeszcze bardziej kudłaty, niż na początku rozmowy, coś burknął i zniknął w najbliższych krzakach.
Rozdrażniona Zarozumiałodrzewianka przegoniła szarego, który przerażony czmychnął w paprocie, zmięła rysunki i wyrzuciła je. Cóż za wstrętny Nowy!
– Ty kudłaty… pomponie! Niepotrzebnie się tutaj pojawiłeś! Dziwak. Zwykły dziwak! – wrzasnęła. Miała ochotę powyrywać Nowemu te jego ciemne kudły.
Zła i obrażona weszła do Zwaleńca. Krzyknęła na młode pająki plecące swe pajęczyny już dosłownie wszędzie, ofuknęła skrzeczącą ropuchę i wyśmiała Książkodrzewiankę, siedzącą na hubie z nosem utkwionym w grubej księdze. Oczywiście miała na sobie jakąś starą spódnicę i niemodny kubrak. I była bez kapelusza!
Pniem pełnym zapachu drewna i światła wpadającego przez liczne dziuple, Zarozumiałodrzewianka maszerowała do swej norki. Mruczała pod nosem brzydkie rzeczy na Nowego. Naraz wpadła na Psikusodrzewiaka, który, jak zwykle, opowiadał sam sobie dowcipy…