Zła dziewczyna

Ossolineum 2005

Gimtasis Zodis, Wilno 2007

Nasza Księgarnia 2009

Literatura 2014

Osiemnastoletnia Marcyśka wie, czego chce. Przyjechała do Krakowa uczyć się, a potem studiować. Po nagłej śmierci ciotki dziedziczy warte sporo pieniędzy mieszkanie. Rodzice już planują inwestycje… Dochodzi do konfliktu. Pozbawiona oparcia najbliższych może liczyć tylko na siebie. Jak pokieruje swoim życiem? Czy dokona słusznych wyborów? Czy potrafi kogoś pokochać?


Byłabym wcześniej w domu, ale jeden tramwaj mi uciekł, a drugi się zepsuł. Marzę o kawie, o czymś ciepłym do jedzenia. Drzwi otwiera mi Anka. Płakała.
– Co się dzieje?
– Nie gniewaj się, ale jest tu Bebeś – szepcze.
– Nie ma sprawy. – Macham Bebesiowi, który dziwnie bez humoru rozmawia przez komórkę. Słyszę o hardkorze do kwadratu. Rzucam plecak i przechodzę do kuchni.
– Jest zupa. Pieczarkowa. – Anka włącza mikrofalę. – I zrobiłam sałatkę z kukurydzy i ryżu.
Witam się z Karolką, potem idę do łazienki. Bebeś nadal z telefonem. Teraz klnie. Gdy moszczę się przy stole, Anka stawia przede mną miskę z zupą. Odchylam się na taborecie i sięgam do szuflady po łyżkę. Dawno nikt tak o mnie nie dbał.
– Co się stało? – pytam z pełnymi ustami. Jestem zbyt głodna, żeby bawić się w damę.
Zamyka drzwi. Przysuwa taboret i siada naprzeciwko mnie.
– Cholera! Ten głupek – macha ręką w kierunku pokoju – pokłócił się z właścicielem!
– Co?
– To, co słyszałaś. A wiesz, o co poszło? Facet przyszedł po czynsz i nakazał bezzwłocznie uporządkować ten burdel. Bo się robaki zalęgną. Bebeś się uniósł honorem, że posprząta, jak będzie chciał. No i mają, nasze mózgi, wylot.
– Kiedy mają się wyprowadzić? – Odkładam łyżkę.
– Już się wyprowadzili. Rano.
Pomału dociera do mnie to wszystko, co idzie za tą informacją. Bebeś jest bezdomny, Iz jest bezdomny, ja mam mieszkanie.
– A ten kumpel z akademika? – pytam.
– Ten w porzo? – parska wściekła. – Wyjechał z Krakowa. Podejrzane interesy w Monachium. Będzie za parę dni. Cholera jasna! To, że matkę mam do wymiany, to wiedziałam od zawsze, ale żeby i chłopaka?
Podchodzi do lodówki. Otwiera ją z wściekłością i wyjmuje miskę. Nogą popycha drzwi. Jak tak dalej pójdzie, będę musiała kupić nową. Sałatka wygląda kusząco. Anka hojna ręką nakłada mi ją na talerzyk.
– Bułka?
– Nie. – Już nie jestem głodna. Miska z zupą, prawie nietkniętą, stoi przede mną. – Co będzie? – pytam.
Wzrusza ramionami.
– Opieprzyłam Bebesia z góry na dół. Mnie ulżyło, on uważa, że go nie rozumiem. Teraz wydzwania do jakiegoś nieuchwytnego kumpla. Do południa wstępnie rozmawiali. Przyjmie go na parę dni. Dopóki głupek sobie czegoś nie znajdzie.
– A Iz?
– Ten dupek? – wykrzywia się. – On zawsze spada na cztery łapy, jak kot. Już gdzie się zaczepił. A tak w ogóle, to pokłócił się z Bebesiem. Że zachowuje się szczeniacko i robi innym przypały. Czaisz? Dożyłam takich czasów, że Izydor puszcza takie teksty.
Siedzimy w milczeniu. Przyjęłam Ankę, ale to nie znaczy, że razem z całym dobrodziejstwem inwentarza. Ją jeszcze przeżyję, przy Bebesiu będą czuła się niepewnie.
Ale głupio nie pomóc, jeśli można. Anka siedzi bez ruchu i tępym wzrokiem wpatruje się w kran.
Nie, nie będę martwiła się na zapas, może ten kumpel jednak przyjmie Bebesia…, chyba jednak coś zjem, potem wymienię żwirek w kuwecie i biorę się do lekcji, na pojutrze mam przygotować referat, czyli muszę go skończyć już dziś, jutro korki u rozwydrzonej Kasi, zdolna bestia, ale potwornie leniwa, ale o Kasi jej rodzice nie mówią nigdy inaczej, jak o cudownym dziecku…
Stukają drzwi. Do kuchni wchodzi zaaferowany Bebeś.
– Heja, Marcyśka. Anka, słuchaj…
Nie musi więcej mówić. Wszystko wiadomo.

* * *
W mieszkaniu panuje rejwach, że hej!
Anka płacze, wymyśla Bebesiowi od najgorszych, jednocześnie szaleje w kuchni, przyrządzając coś wysokokalorycznego, bo „przecież ten głupek od rana nic nie jadł”. Raz po raz, Bebeś dopada komórkę i łapie kolejnego kumpla. Ma kumpelę, która mieszka sama, bo rodzice wyjechali na dwa miesiące, ale Anka zdecydowanie nie zgadza się na nocowanie u niej.
Zamykam się w łazience. Muszę mieć chwilę spokoju. Życie z jędzą świętej pamięci, choć trudne, było raczej przewidywalne. Anka w ciągu niecałych dwóch dni weszła z impetem w moje życie. I w moje mieszkanie. Poukładała po swojemu talerze, przyprawy, a ścierki przeniosła do innej szuflady.
A teraz jej chwilowo bezdomny chłopak.
Staję przed lustrem. I nie widzę swojej twarzy, tylko twarz ciotki. Zawsze ponurą, złą. I przypomina mi się, jej wieczny, zaraźliwy pesymizm i to, że najmniejsze problemy urastały dla niej do rangi końca świata.
…Ciociu, chyba się zepsuła pralka.
…Jak to zepsuła? Tyle lat działała bez problemu. Musiałaś coś źle zrobić… no tak, już sobie wyobrażam, co będzie. Przyjdzie jakiś majster i zedrze ze mnie skórę za naprawę. A jeszcze ile będzie zamieszanie z tym, żeby znalazł czas na przyjście. A jak będzie już w domu, to trzeba go będzie pilnować, żeby czegoś nie ukradł. Znajomej taki jeden, co jej kran naprawiał, kazał jej trzymać prysznic nad wanną, a sam poszedł do kuchni, niby sprawdzać ciśnienie w kranach, i ona lała i lała tę wodę w łazience, a on jej wyniósł telewizor, torebkę i kryształowy wazon. A jak potem będziesz tak postępowała z innym sprzętem, jak z pralką…
Przecież to jeszcze nie koniec świata. Pomieszka tu Bebeś jeden, dwa dni. Nic się nie dzieje.
– Marcyśka! Telefon! – Anka dobija się do łazienki.
Z rozmachem otwieram drzwi. Podaje mi słuchawkę. Ciekawe, kto. Boże, może mama znowu z awanturą?
– Słucham? – Z powrotem znikam w łazience.
– Cześć. Tu Olaf Roztocki…
Z ulgą wypuszczam powietrze. Nie mama!
– To chyba jakaś pomyłka – mówię pogodnie.
– Poznaliśmy się w schronisku. Szukałem Tobiasza.
Rudy! Nie przypomina, że mnie odwiózł na drugi koniec miasta. A kot z nerwów zarzygał mu pół samochodu.
– Cześć. I znalazłeś? – Siadam na brzegu wanny.
– Tak. Od tego czasu zdążył już zagryźć dwa buty. Każdy z innej pary. Czyli dobrze. Jak kot?
– Zniszczyła mi rajstopy i parę gazet. Czyli też dobrze.
Na moment zalega cisza.
– Dasz się zaprosić do kina? Na jutro?
Ja z rudzielcem w kinie? Nigdy w życiu.
– No nie wiem…
– Nie daj się prosić.
Niech będzie. Rozerwę się.
– Ok. – mówię. Już nie siedzę, tylko stoję przed lustrem. Chyba trzeba zainwestować w jakąś maseczkę. Cera szara i zmęczona.
– Filmy akcji raczej odpadają, tak? – śmieje się Olaf.
– Raczej tak – odpowiadam pogodnie.
– To sama coś zaproponuj.
Mam w głowie pustkę. Nie mogę przypomnieć sobie ani jednego tytuły filmu, który chciałam zobaczyć. Już wiem.
-„Dziewczyna z perłą” – mówię. – Ale nie wiem, czy gdzieś jeszcze grają – dodaję po chwili.
– Sprawdzę i oddzwonię do godziny, może być?
– Pewnie.
– To na razie.
– Na razie. Olaf, poczekaj, poczekaj! – wołam.
– Tak?
– Skąd masz mój numer telefonu?
– Od pani Krysi. Tej ze schroniska. A co?
– Nic. Hej.
– Hej.
Rudy do mnie zadzwonił! Idziemy do kina! Wolałabym, żeby to był Iz. Boże, co za idiotyzmy! Iz i ja na randce. Czas wracać do rzeczywistości. Karolka! Z tego całego Bebesiowego zamieszania zapomniałam o niej. Powinna być jeszcze jedna puszka żarcia. O ile nie zjadł jej Bebeś. Wychodzę.
W kuchni Anka, z ponurą miną tkwi na parapecie.
– Gdzie Bebeś? – pytam z głową w lodówce.
– Wygoniłam go na zakupy!
– Po co? – Lodówka jeszcze nigdy tak dobrze nie była zaopatrzona.
– Bo nie mogę na niego patrzeć! Kazałam mu kupić wykałaczki, powinno mu to zająć trochę czasu. – Zeskakuje z parapetu i podchodzi do mnie. -Zachowuje się tak, jakby nic nie docierało do jego zakutego łba.
– Ale co ma dotrzeć?
– Jak to, co? Zwaliliśmy się tobie na głowę. A on, ten dupek, pyta czy jest tu kablówka. I gdzie trzymamy bronksy!
– Nie ma kablówki.
– Cholera, przynajmniej ty mnie nie denerwuj!
– Przecież to tylko dwa dni. Przeżyjemy – mówię uspokajająco.
Anka patrzy na mnie uważnie.
– Wiesz, co? Myślałam, że te parę dni spędzimy na plotkach, łażeniach po sklepach. Taki babski miły czas. A tu co? Mój, dupek, z nami mieszka. A wraz z nim jego problemy.
– To nic, poradzimy sobie – powtarzam z przekonaniem.
I mam nadzieję, że sama w to uwierzę.

* * *
Jest po północy, a nam się wcale nie chce spać. Chyba nigdy jeszcze nie spędziłam z nikim tak miłego wieczoru. Anka i Bebeś przytuleni do siebie, świece, kanapki i muzyka, Karolka tkwiąca w zlewie.
– Idziemy spać? – ziewa Anka.
– Ja na pewno. – Przeciąga się Bebeś. Potem patrzy na Ankę, a ona zaczyna do niego mrugać. – Co znowu? Aha. Już wiem. Marcyśka, dzięks…
– Za co? – śmieje się.
– Wiesz, za co. – Bebeś jest niezdrowo poważny.
– Nie wygłupiaj się – mówię, chyba trochę za ostro niż zamierzałam. Nastrój pryska. – Dobra, zbieramy się spać.
Gasimy świece, biorę się za mycie naczyń, ale Anka tłumaczy, że do jutra talerzom nic się nie staje. Ma rację, ale nie zasnęłabym, z myślą, że w kuchni jest bałagan. Potem szukam dla Bebesia ręcznika, później ustalamy kolejkę do łazienki i wychodzi na to, że ja mam pierwsza iść się myć. To idę, ale wcześniej odnajduję w szafie szlafrok.
Ostatnio miałam go na sobie rok temu. W szpitalu, gdy mi wycinali wyrostek robaczkowy. Rodzice nie odwiedzili mnie wtedy ani razu. Bo Angelika była chory, Patryk skaleczył się w rękę, a tu przecież robota w polu… Parę razy zadzwonili, przez jakąś kuzynkę sąsiadki przesłali mi siatkę pomarańczy, dwa soki i blachę drożdżowca. Wtedy mi to nie przeszkadzało. Teraz, im bardziej się nad tym zastanawiam, jest mi przykro.
Gdy wychodzę, Bebeś chrapie na tapczanie, a Anka wściekłością grzebie w swojej torbie.
– Spakowałam się jak ostatni matoł. Teraz okazuje się, że zapomniałam ulubionej bluzy. No, nic.
– Potrzebujecie jeszcze czegoś?
– Nie. Mogę do łazienki?
– Tak.
Podchodzi do mnie.
– Wiesz, co? Szkoda, że przez te wszystkie lata tak trzymałaś się na uboczu… Ale lepiej późno niż wcale.
Nie wiem, co odpowiedzieć. To miłe słowa. Uśmiecham się i znikam w sypialni.
A co będzie jak mi się zachce siku w nocy? Co wtedy? Jak wyjdę, to mogę ich obudzić, a jak mnie zobaczą, to pomyślą, że sprawdzam.
Zaczynają się schody.

Rozdział 12
12 marca, piątek

Gnamy na tramwaj o 7.40. Dziś pierwsza lekcja z Sigmą. Gdyby prawo zezwalało, strzelałaby do spóźnialskich. Bebeś został w domu. Chrapiący, w poprzek tapczanu. No, jest dwójka. Zdążymy.
– Jak dobrze, że jutro wolne! Już bym nie wytrzymała! – Anka rozdzierająco ziewa. – Marzę, o tym, żeby się odespać… Co? Nie, nic z bebesienia, ale słyszałaś jak on chrapał? Już się chciałam przeprowadzić do ciebie.
– Trzeba było. Łóżko jest nawet duże.
– To brzmi zachęcająco – mruczy Anka, a stojąca obok kobieta sztywnieje z oburzenia. – No, ale to, co robił Jarek z Magdą w nocy, to przechodzi wszelkie pojęcie. I wiesz, co? Potem Maciek do nich przyszedł. Mój Boże! I po co oni jeszcze tego biednego psa wzięli? I chomika? Ja się chyba z tej komuny wypisuję. A Jolka znowu w ciąży. I znowu nie wie, z kim. Sodoma i gomora! – Anka zerka na kobietę, która ma wyraźnie trudności z oddychaniem.
– Podlałaś marychę, czy jak zwykle, zapomniałaś?
– Zapomniałam – krztuszę się ze śmiechu.
– No nic, zasiejemy nową. W większych doniczkach.
Wysiadamy. Anka aż kwiczy z radości.
– Kocham takie paniusie. Przez następne tygodnie będzie opowiadać wszystkim znajomym, o nas. To będzie jej wielkie pięć minut. Ooo, Debeściak! Zaraz błyśnie swym wątpliwym intelektem.
Debeściak, z małpią miną, otwiera przed nami drzwi szkoły.
– Szanowne panie tu po raz pierwszy? Chętnie zaprowadzę do szatni.
– Odpieprz się – mówi Anka.
– Chciałem być miły.
– Więc bądź miły i odchrzań się.
Jesteśmy już w szatni. Jarek i Maciek coś przepisują, Julka piłuje długie paznokcie, Krzysiek słucha discmana, kiwa się.
– Ej, Anka i Marcyśka, co wy tak ostatnio razem? – pyta Debeściak i głupio rechocze. – Może wy lesby?
Zanim Anka zdąży coś odpyskować, obejmuję ją w pasie.
– Ale szczęśliwe – mówię.
Debeściak baranieje, a Anka patrzy na mnie z lekkim uśmieszkiem.
– Ty rzeczywiście jesteś wariatka – mówi półgłosem.
– Nieźle się maskowałaś.
Chyba tak. Nawet dla samej siebie.