Kraina Kolorow – Ksiega Nadziei

Iskry 1996

„Kraina Kolorów. Księga Nadziei” to powieść z elementami fantazy. Grupka dzieci z naszego świata przybywa do innego świata – Krainy Kolorów, w której panująca władczyni, ma możliwość nadawania kolorów wszystkim rzeczom. Kraina ta pełna jest magii, czarów i smoków. Zadaniem dzieci jest uratowanie Krainy, której grozi niebezpieczeństwo ze strony Pani Czarnej.


ROZDZIAŁ 8

Znowu zaszurały liście. Cała zamieniłam się w słuch. Cokolwiek by to nie było, na pewno miało kłopoty z oddychaniem. Szuranie ucichło, ale sapanie wzmogło się. Co to może być? Dzięcioł z katarem.
– Ach, ach to urocze – i kolejne sapanie.
– Kto tam jest? – szepnęłam cichutko i usiadłam w hamaku.
– A któż by? Ja – dotarła do mnie inteligentna odpowiedź.
– Pokaż się – poprosiłam.
Zaszurało, zasapało i usłyszałam:
– Nie, nie mogę. Jeszcze nie teraz. Jestem zmęczony podróżą, więc nie prezentuję się najlepiej… Może rano…
– Agata? Co się stało? – spytał Piotrek, stając niespostrzeżenie koło mnie z pojwasem w dłoni.
Zrobiło mi się ciepło na sercu. Jednak mnie jeszcze zauważa, troszczy się, martwi.
– Ktoś tam jest – odparłam zgodnie z prawdą. – Ale nie chce się pokazać.
– Chcę, chcę, ale nie mogę. Nie wyglądam najpiękniej…
– Ma katar – szepnęłam do Piotrka.
Liście zaszurały w gniewnej tonacji.
– Katar, katar? Też coś! Smoki nie miewają kataru.
I zaraz Piotrek zademonstrował mi przykład niestałości męskich uczuć. Zamiast otoczyć mnie opiekuńczym ramieniem, o mało mnie nie rozdeptał biegnąc w stronę głosu. Nona popatrzyła na nas i spytała, czy coś się stało. Piotrek wabiąc smoka ,,tiu, tiu’’, odkrzyknął, że tylko tak sobie rozmawiamy.
– Co jest? – sapnął Dętka stając przy nas.
– Smok na drzewie – odparł Piotrek. – Tiu, tiu – zaszemrał i zaraz zapytał cicho: – Co lubią smoki?
– Jak są głodne to wszystko. Prawie wszystko – usłyszeliśmy.
– Dajcie pospać – mruknęła Amata i naciągnęła na głowę koc.
– Chyba jednak wyjdę…
Szmaragdowy długi ogon, cztery krótkie szmaragdowe łapki ze szkarłatnymi błonami między pazurami, brzuch jak beczka, ozdobiony żółtawymi plamkami, długa szyja z purpurowym grzebieniem, przechodzącym aż na ogon, i mały łebek z trójkątnymi, sterczącymi uszkami, dużymi nozdrzami, granatowymi ślepiami i mnóstwem białych zębów w otwartej paszczy. Dwa, oliwkowego koloru błoniaste skrzydła. Całość robiła przyjemne wrażenie i była wielkości dwóch Psisk.
Wycieraczka uszczęśliwiony wymachiwał ogonem i raz za razem obwąchiwał smoka. W milczeniu chłonęliśmy to smocze zjawisko, które ustawiało się w różnych pozach.
– Mówiłem, że nie wyglądam najlepiej – powiedział smok, stając na przedniej łapie, unosząc pozostałe i zadzierając ogon do góry.
– Skąd się tu wziąłeś? – spytał Dętka, dotykając plamki na brzuchu kokieta.
Smok cichutko zarechotał i przewrócił się na grzbiet.
– Mam łaskotki – wychrypiał jakby w zawstydzeniu. Z godnością przeturlał się na brzuch i powiedział: – O, to długa historia. A wy kim jesteście?
– To też długa historia – odparłam i usiadłam na podłodze. Spojrzałam w stronę dorosłych. Nadal okupowali ławy. Gwalberd wymachiwał i coś mówił do Androna. Jakoś nie wyglądało, by się lubili z szafirowo-szarookim.
Smok usiadł naprzeciw nas i patrzył badawczo na nasze twarze. Wykrzywiał pysk, machnął ze dwa razy ogonem, a na koniec tych popisów oznajmił z pretensją w głosie, że jest głodny. Dętka ruszył w stronę dorosłych. Zaparkował na wprost noclegodajcy, pomasował sobie brzuch i jęknął, że jest głodny. Gwalberd bez słowa podał mu talerz z sucharami i drugi z owocami. Smok jadł aż miło.
– Smaczne to, owszem, ale nieco… monotonne. Szczególnie owoce. – Daję słowo, że skrzywił z niesmakiem pysk. – Wybaczcie – dorzucił szybko – ale jestem przyzwyczajony do innych potraw…
– Nie, własnym oczom nie wierzę! – usłyszałam pełen zdziwienia głos Achacego.
– Jestem smokiem purpurowogrzebieniastym – odparł zwierzak takim tonem, jakby to miało oznaczało coś specjalnego.
– Purpurowogrzebieniastym? – prychnął z niedowierzaniem Achacy.
Odebrał Piotrkowi pojwas i oświetlił smoka. Ten robił miny jak do zdjęcia.
– Ale przecież w Krainie Kolorów nie ma purpuraków. Jak tu się znalazłeś? – pytał podejrzliwie Achacy.
Smocza gadzina wyraźnie się zamieszała.
– Przyfrunąłem sobie – powiedział. – O, tak, przyfrunąłem! – krzyknął, położył się na boku, zamknął ślepia i już nie raczył odpowiadać na żadne pytania.
A było ich sporo. Bo podeszła do nas Nona, Andron i Gwalberd mrucząc pod nosem: ,,A cóż to za zielona pokraka?’’, i każde z nich chciało o coś smoka spytać. Szczególnie pilnował go Achacy, bo jak zrozumiałam, w Krainie Kolorów bywają jedynie smoki wielkości koparek (ślad, który wypatrzyła Amata) i z całą pewnością nie ma w śród nich purpurowogrzebieniastych i do tego mówiących.
A potem obudziła się Amata i najpierw na nas ryknęła, że nie dajemy spać, co i tak jest dużą sztuką biorąc pod uwagę fakt, że ten hamak jest gorszy od madejowego łoża, ale gdy zobaczyła Androna, uśmiechnęła się promienie i tłumiąc ziewanie popatrzyła z obrzydzeniem na leżącego w bezruchu smoka i powiedziała: ,,O, jaki śliczny zwierzaczek’’.
Zwierzaczek dzielnie udawał smoka głuchego, tak że w końcu wszyscy rozeszliśmy się do swoich hamaków. Nawet dorośli. Uznali, że już się nagadali. Owinęłam się pajęczyną i usiłowałam zasnąć. Ale to była trudna sztuka, bo do smoka zaczęły się podchody. Najpierw Piotrek z pojwasem, notatnikiem i metrem krawieckim (tylko podziwiać zacięcie naukowca). Ciągle powtarzał ,,tiu, tiu, tiu’’. Smok w ogóle nie reagował. Potem, gdy zniechęcony Piotrek wrócił do swojego hamaka, przyszedł Dętka. Też nic nie wskórał, a później zasnęłam.