Franuś, gdzie ty masz głowę i inne opowiadania

Literatura 2014

„Bisio”

Z początkiem wiosny Joasia zaczęła wracać sama ze szkoły do domu. Najpierw w lewo, na światłach na drugą stronę ulicy, prosto, obok kiosku w prawo i już Joasina kamienica.
Dziewczynka zawsze zatrzymywała się przy kiosku pani Anny, żeby kupić lizaka, gumę, batona albo po prostu popatrzeć na to, co jest. A były różne rzeczy. Gazety, papierosy, słodycze, kosmetyki i zabawki. Zwykle jakieś takie nieciekawe. Żołnierzyki, samochody, kolorowe grzechotki dla maluchów i lalki w błyszczących sukienkach. Zdecydowanie niesympatyczne. Aż któregoś dnia na półce między dezodorantami a sokami Joasia zobaczyła pluszowego misia. Niewielkiego, pękatego, brązowego, z jasną mordką i kremowym brzuszkiem. Od razu wiedziała, że ma na imię Bisio, że z nim nie bałaby się zostawać sama w domu i że gdyby przytuliła się do niego wieczorem, na pewno w nocy nie przychodziłyby już do niej żadne straszne sny. Uśmiechnęła się do niego, a on do niej mrugnął. Tak przynajmniej wydawało się Joasi.
Bisio kosztował czternaście złotych. Taką cenę miał przyklejoną do łapki. Tydzień temu Joasia wydała wszystkie swoje pieniądze na zestaw plastikowych kotków, którymi pobawiła się kilka razy, a teraz leżały w kartonie pod
łóżkiem. Skąd dziś wziąć czternaście złotych? Rodzice zapowiedzieli, że już nie będą kupować jej żadnych zabawek, bo ma ich za dużo i nie bawi się nimi. I jeszcze mówili o jakichś zasadach.
– Przepraszam, czy mogłabym zobaczyć Bi… tego misia? – poprosiła nieśmiało. Zamiast znajomej pani Anny, w kiosku siedział obcy, wąsaty mężczyzna. Bisio wyraźnie poweselał, uśmiechnął się, tak przynajmniej wydawało się Joasi, a gdy wzięła go do ręki, okazało się, że jest bardzo mięciutki i doskonale nadaje się do przytulania.
– Wrócę po ciebie – szepnęła w kosmate ucho. – Obiecuję – dodała, oddając zabawkę sprzedawcy.
Przez kolejne dni dziewczynka zatrzymywała się przy kiosku. Wąsaty mężczyzna, pan Jan, polubił Joasię, przyzwyczaił się już do jej nieco dziwacznych odwiedzin i gdy tylko ją widział, podawał jej misia. A ona opowiadała Bisiowi o tym, co działo się w szkole, przypominała szeptem, że dostaje co tydzień pięć złotych kieszonkowego, że niedługo go kupi i już nie może się doczekać, kiedy będą razem. Bisio cieszył się, że będzie miał swoją Joasię. Joasia nie mówiła Bisiowi tylko o jednej rzeczy. O tym, że bardziej niż psa sąsiadów, niż ciemności w swoim pokoju boi się tego, że któregoś dnia przyjdzie do kiosku i pluszowego przyjaciela nie będzie, bo ktoś go kupi. To były bardzo nieprzyjemne myśli.
Minęły trzy tygodnie. Dziewczynka wracała ze szkoły biegiem. Miała już uzbierane pieniądze. Od dziś Bisio i ona mieli być razem. Wyobrażała sobie, jak będą się bawić, rozmawiać, jak w nocy nie będzie musiała spać przy zapalonej lampce.
– Dzień dobry – wysapała, zatrzymując się przy kiosku. Dziś nie było pana Jana, tylko pani Anna.
– Poproszę misia, tego tam – wskazała na półeczkę.
Ale Bisia na niej nie było. Joasia poczuła łzy na policzkach. Zrobiło jej straszliwie smutno, jak jeszcze nigdy w życiu. Odwróciła się na pięcie, by odejść, gdy pani Anna powiedziała:
– Poczekaj, Jan schował jakiegoś misia. Nie wiem, co mu do głowy wpadło. Mówił, że dla ciebie – i podała Bisia chlipiącej Joasi.
– A czemu ty płaczesz, dziecko?
– Z radości – pisnęła Joasia. Wytarła mokre policzki, przytuliła Bisia do siebie z całej siły, a Bisio uśmiechnął się, szczęśliwy. I to Joasi się nie wydawało. To było na pewno.